Szukaj

Bez przesady!

Zdjęcie: Rabie Madaci, Unsplash

Patrząc na realia, w tym na własną rodzinę, nie mogę opędzić się od myśli, że nasze życie ze wszystkich stron przytapiają fale przesady i braku umiarkowania. Dotyczy to wielu aspektów, nie tylko tradycyjnego „nieumiarkowania w jedzeniu i piciu”, chociaż plagi otyłości i alkoholizmu pokazują, że jest tu coś na rzeczy, ale to tylko mały wycinek problemu, bo tak naprawdę nadmiar i przesada wypełzają dosłownie z każdego kąta i kącika naszego życia. 

Umiarkowanie jest cnotą moralną, która pozwala opanować dążenie do przyjemności i zapewnia równowagę w używaniu dóbr stworzonych (KKK 1809).

W panującym obecnie systemie „dzieciocentrycznym” od samego początku, a nawet jeszcze wcześniej, zanim mały człowiek pojawi się na świecie, czekają już na niego sterty rzeczy: ubranek, zabawek, kosmetyków… a ta szalona karuzela dopiero nabiera rozpędu. Potem z każdej strony dziecko bombardowane jest nadmiarem bodźców – dźwięków i kolorów (bo przecież ważna jest wczesna stymulacja, żeby zapewnić optymalny rozwój i nie zaprzepaścić życiowej szansy już u progu przedszkola). Szaleństwo zajęć dodatkowych, już dla przedszkolaków, którym tak bardzo potrzeba czasu na przytulenie się do mamy, wygłupy z tatą, rodzinne zrobienie kolacji, czy nawet zwykłych chwil na tak zwane „nudzimisię”, które często są polem, na którym kiełkują wspaniałe, pełne fantazji pomysły na twórczą zabawę (o ile tylko rodzice nie pękną i wytrzymają presję na włączenie kolejnej bajki). Niektórzy, znani mi osobiście, uczniowie wczesnej podstawówki tęsknie wyglądają niedzieli, bo to jedyny w tygodniu dzień bez zajęć dodatkowych. Dzieci te za kilka lat będą już zmęczone życiem, przytłoczone nadmiarem i intensywnością wrażeń, po prostu – wypalone. Maluchy wpatrujące się błędnym wzrokiem w stertę nowych zabawek pod choinką. Za dużo by ogarnąć, za dużo by tak naprawdę się ucieszyć, za dużo by na którejkolwiek skupić się na dłużej.  

Jako żona i mama w naturalny sposób miewam często skojarzenia kulinarne. Otóż: zamiast uczyć nasze dzieci smakować życie kawałek po kawałku, delektując się nim i starannie przeżuwając każdy kęs, my sami przymuszamy je często do łykania go w pośpiechu, wielkimi kawałami, bez rozgryzania i czasu na przetrawienie. To zawsze prędzej czy później kończy się bólem brzucha i niestrawnością (w najbardziej optymistycznym wariancie). Z jednej strony otaczamy dzieci nadmiarem troski i uwagi, chroniąc przed kontaktem z realnym życiem w różnych jego naturalnych przejawach, jak zimno, głód czy ból rozbitego kolana. Ktoś powiedział, że niektórzy rodzice najchętniej owinęliby swoje dzieci folią bąbelkową, aby przypadkiem nie zmarzły albo „nie uraziły swej stopy o kamień”. Z drugiej strony beztrosko pozwalamy im błąkać się po manowcach internetu. Umiarkowanie i liczba znaków obowiązują każdego, więc doczytajcie sobie, kochani, sami: Adhortacja „Amoris laetitia”, rozdział: Gdzie są dzieci?

Anna Wardak

Felieton ukazał się w tygodniku „Idziemy”

0