Szukaj

Dom, do którego chce się wracać…

Zdjęcie: Pablo Merchán Montes, Unsplash

Każdy z nas ma na pewno w pamięci takie miejsce – dom, do którego zawsze z radością powracał, który zawsze chętnie odwiedzał lub odwiedza… który ma w sobie to „coś”, co sprawia, że czujemy się tam dobrze i swojsko. Wielu z nas chciałoby na pewno, żeby o naszym domu, miejscu na ziemi, które z wielkim zaangażowaniem i wysiłkiem, budujemy jako materialne ramy okalające życie naszej rodziny, też myśleli w ten sposób zarówno goście, jak i – przede wszystkim – nasi domownicy.

Co sprawia, że niektóre domy i mieszkania takie właśnie są? Nieraz przestronne i  nowoczesne, robiące wrażenie urządzonych gustownie i ze smakiem w najdrobniejszych detalach, innym razem mniejsze, z meblami dobranymi trochę „od sasa do lasa”, może nawet lekko zagracone… gdzie jak na dłoni widać ślady tętniącego w nich rodzinnego życia – pamiątki, rysunki, leżące w różnych miejscach książki i gazety…

Trudno znaleźć prosty i jednoznaczny przepis na wspomniany w tytule dom – miejsce dające ciepło i siły do codziennych zmagań, będący bezpieczną przystanią i jasnym punktem na mapie naszego świata… Nasze życie – w tym życie rodzinne – składa się z niezliczonej liczby drobnych elementów, nieraz ledwo dostrzegalnych i trudnych do uchwycenia i zdefiniowania.

Na pewno nie bez racji mówi się nieraz, że dom, to przede wszystkim ludzie, a nawet, że nasz dom jest tak naprawdę tam, gdzie ci, których kochamy. I faktycznie, jeśli dobrze się zastanowić, pewnie zgodzimy się z tym, że na klimat panujący w domu w pierwszym rzędzie wpływają relacje i żywa więź panująca między jego mieszkańcami. Oczywiście rzadko zdarza się, żeby owa więź i relacje, budowały się same, bez zaangażowania i wysiłku z naszej strony, zwłaszcza biorąc pod uwagę niesamowitą dynamikę życia rodzinnego, różne wzloty i upadki, których każdy z nas doświadcza, problemy i wyzwania, których nie szczędzi nam każdy dzień.

Badania socjologiczne pokazują, że przytłaczająca większość osób deklaruje, że wartością, którą cenią w życiu najbardziej jest rodzina. Tymczasem to, co dostrzegamy wokół siebie (a może niekiedy także u siebie), to wyraźny rozdźwięk między wzniosłymi deklaracjami a praktyką dnia codziennego. W życiu rodzinnym i domowym lubimy kierować się uspokajającą maksymą: „jakoś to będzie”, na co nigdy nie pozwolilibyśmy sobie np. w naszej pracy zawodowej. Oczywiście – dom to dom. Tu chcemy odpocząć, odprężyć się i wyluzować. Z drugiej jednak strony nie ulega wątpliwości, że rodzina to najważniejszy projekt naszego życia, gdzie – w odróżnieniu od biura, firmy czy gabinetu, dla których poświęcamy się i spalamy każdego dnia – naprawdę jesteśmy niezastąpieni. Dlatego powinniśmy podchodzić do tych kwestii w sposób poważny, wręcz profesjonalny (rozmawiać o wizji naszego małżeństwa i rodziny, o tym, dlaczego właściwie jesteśmy razem, o naszych dalekosiężnych celach i planach, o zasadach, jakie w związku z tym powinniśmy wprowadzać, o tym, co jest dla nas ważne i co tworzy niepowtarzalną tożsamość naszej rodziny i klimat naszego domu…).

Rozmowy takie, prowadzone zarówno między mężem a żoną, jak i w gronie całej rodziny, na przykład przy niedzielnym obiedzie czy podwieczorku, są cenne już same w sobie – pogłębiają więź, pozwalają dzielić się przemyśleniami, lepiej poznawać zarówno siebie nawzajem, jak i nasze opinie, przemyślenia i wyobrażenia na temat różnych aspektów funkcjonowania domu i rodziny.

Stephen Covey, znany i ceniony autor bestsellerów z dziedziny rozwoju osobistego i życia rodzinnego, w swojej książce pt. „Siedem nawyków szczęśliwej rodziny” pisze m.in. o tym, jak istotne w życiu rodzinnym jest posiadanie wizji, czyli jasnego wyobrażenia o tym, co to konkretnie znaczy, że jesteśmy rodziną? Co nas łączy? Co buduje naszą tożsamość? Do czego zmierzamy i co chcemy wspólnie osiągnąć? 

Covey tłumaczy to, porównując życie rodzinne do lotu samolotem. Mówi o tym, że każdy samolot, startując, zna lotnisko przeznaczenia – pilot wie doskonale, dokąd ma dolecieć i ma wyznaczoną trasę. W trakcie lotu wielokrotnie musi z tej trasy zbaczać, co może być spowodowane niesprzyjającą pogodą, wzmożonym ruchem lotniczym lub innymi czynnikami, sprawiającymi, że w skrajnych przypadkach przez większość czasu znajduje się poza wyznaczoną trasą. Ma przy tym oczywiście narzędzia pokładowe i wskazówki kontrolerów ruchu, co pozwala mu wciąż orientować się co do kierunku i powracać na właściwy kurs. W życiu rodzinnym bywa podobnie, ciągle coś wytrąca nas z ustalonego rytmu: rodzą się dzieci, ktoś choruje lub umiera, przeprowadzamy się, podejmujemy nową pracę lub właśnie ktoś traci zatrudnienie… Jeśli jednak mamy w głowach jasny cel, do którego chcemy dążyć jako rodzina (docelowe lotnisko), jeśli ustalamy i staramy się przestrzegać konkretnych zasad (pełniących rolę podobną do narzędzi pokładowych w samolocie), jeśli staramy się budować tożsamość naszej rodziny – mamy swoje własne i niepowtarzalne rytuały i tradycje rodzinne, wspólne pasje – jednym słowem, jeśli nasze życie  rodzinne traktujemy rzeczywiście jako pewien projekt, w którego tworzenie wszyscy jesteśmy na maksimum swoich możliwości zaangażowani i za który czujemy się odpowiedzialny, wówczas istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie damy się zatopić jako rodzina życiowym okolicznościom i za kilka czy kilkanaście lat nie obudzimy się w zupełnie innym miejscu, niż to, do którego mieliśmy na początku nadzieję dotrzeć. 

Warto jest więc mieć jasna wizję naszej rodziny, nie tylko w wymiarze teraźniejszym, tu i teraz, lecz również tego, jak chcielibyśmy ją widzieć za kilka, kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Jak będzie wtedy wyglądać nasze małżeństwo? Jak będą żyć nasze dorosłe dzieci? Co będzie dla nich ważne w życiu? Jak wartości i dobre cechy wniosą do swoich małżeństw i rodzin?

„Wizja jest potężniejsza niż bagaż problemów” – przekonuje Covey. A kanadyjski biznesmen i mówca motywacyjny T. Harv Eker mówi: „Najważniejszym powodem, dla którego ludzie nie osiągają tego, co chcą, jest to, że sami nie wiedzą, czego chcą”. Dlatego jasne jest, że warto poświęcać na to czas, można nawet powiedzieć – inwestować czas w rozmowy, dyskusje, a nawet sprzeczki na temat tego, jak widzimy naszą rodzinę, co nam się w niej podoba, co nam przeszkadza… Niech każdy może się wypowiedzieć, niech ktoś się obrazi (byle nie na długo), niech rozmowę przerywają wybuchy śmiechu, niech poleją się łzy i wybuchną tłumione emocje (no dobra, nie za często i w pewnych określonych ramach…). Rezultatem tych rozmów może być właśnie długofalowa wizja naszej rodziny, Covey określa ją mianem „rodzinnej misji” i zachęca do jej spisywania, modyfikowania, udoskonalania i adaptowania do zmieniających się okoliczności. Może powstać kodeks rodzinny – jakie zachowania akceptujemy, co uważamy za dopuszczalne, na co się nie zgadzamy… może powstać plan dnia z ustalonymi przynajmniej ramowo żelaznymi punktami, takimi jak pory wspólnych posiłków, na które każdy stara się zdążyć (przynajmniej jeden w dni powszednie i wszystkie w dni wolne, oczywiście poza wyjątkowymi sytuacjami), porą wspólnego rodzinnego spotkania w weekend (wiemy, że nastolatki nieraz się przeciwko temu buntują i uważają za szczyt nudy, ale z kolei już jako dorośli wspominają te rodzinne chwile z ogromnym sentymentem). W ten sposób można też ustalić grafik dyżurów, tak, aby dzieci już od najmłodszych lat uczyły się brać współodpowiedzialność za tworzenie projektu o nazwie „dom rodzinny”, aby doświadczały, co to jest odpowiedzialność za swoje zadanie i za tych, którym ma ono służyć, uczyły się męstwa, wytrwałości i przezwyciężania własnego lenistwa, radości z dobrze wykonanej pracy, a także konkretnych życiowych umiejętności, (znajoma opowiadała kiedyś, jak na wyjeździe studenckim jedna z dziewczyn miała problem z obraniem ogórków na mizerię…).

Widać więc, że warto poświęcać czas na takie spotkania, na rozmowy dotyczące konkretnie nas i naszego wewnętrznego życia rodzinnego. I tak naprawdę sprawą drugorzędną (choć oczywiście dość istotną) są konkretne rezultaty tych rozmów, plany, grafiki czy spisy zasad, jakie przy okazji powstaną. Kwestią zasadniczej wagi, znacznie cenniejszą od wymiernych efektów, jest sam proces – czyli nasz wspólny czas, zaangażowanie, rozmowy i więź, jaka dzięki temu rodzi się między nami. 

I tu właśnie wracamy do tytułowego obrazu domu, w którym lubi się przebywać i do którego lubi się powracać. Bo w domu, gdzie ludzie ze sobą rozmawiają, gdzie spotykają się przy rodzinnym stole, rozmawiają, śmieją się i kłócą, interesują się swoimi sprawami, a nie tylko mijają, biegnąc na kolejne zajęcia dodatkowe, każdy oczami w ekranie swojego smartfona… gdzie jest między nimi ciepła, serdeczna więź, miłość i troska, tam również znajomi chętnie wpadają, by przysiąść się i ogrzać trochę w tym rodzinnym cieple, które rozlewa się także na innych. Członkowie tak funkcjonujących rodzin chłoną to ciepło całymi sobą, a potem rozgrzewa ich ono od środka i pomaga stawiać czoła codziennym wyzwaniom. A dzieci zabierają je ze sobą w dorosłe życie, przenosząc do swoich własnych rodzin, i nawet gdy ich rodziców i być może nawet rodzinnego domu nie będzie już fizycznie na tym świecie, na zawsze pozostanie on dla nich jasnym punktem odniesienia i miejscem, do którego będą wracać myślą w różnych momentach swojego życia.

Anna Wardak

0