Szukaj

Szukajcie wpierw…

Zdjęcie: Dewang Gupta, Unsplash

Szukajcie wpierw Królestwa Bożego… a wszystko inne będzie wam przydane, alleluja! – wyśpiewujemy nieraz radośnie w kościele czy na pielgrzymce, bo to w sumie fajna piosenka jest i łatwo wpada w ucho. A śpiewać, wiadomo, „każdy może”. Dowolną śpiewkę można sobie nucić i… nic właściwie z tego nie wynika. Różne rzeczy śpiewamy, czytamy, odmawiamy… Ale to wszystko pozostaje na zewnątrz, spływa po powierzchni. Niby wiemy, że „Pan jest mocą swojego ludu”, że „w nim nasza siła”, „Tyś miłością mą jedyną jest” – deklarujemy wspaniałomyślnie. A potem… koniec pieśni, przychodzi szara rzeczywistość i przerzucanie każdego dnia tony węgla małą łopatką. Jeden ze znajomych księży tak właśnie określa nasze niekończące się zmagania. Tak to mniej więcej wygląda, jeśli zabraknie nam wizji nadprzyrodzonej. Jeśli zamiast do góry, patrzymy cały czas pod nogi. Czy naprawdę na pierwszym miejscu stawiamy relację z Jezusem i wokół niej budujemy całe swoje życie? Czy traktujemy ją jak źródło siły, czy jak coś, co dodatkowo nas obciąża? Tyle mam na głowie, a tu jeszcze muszę się pomodlić, muszę iść na Mszę, muszę… – to częste podejście. Ostatnio mój przyjaciel, człowiek na wskroś szlachetny i głęboko żyjący wiarą, napisał mi: nie wyrabiam się z pracą i nie starcza mi ostatnio czasu, żeby iść w tygodniu na Mszę. Odpowiedziałam mu, że moim zdaniem błądzi, traktując Mszę św. jak coś, na co „jeszcze musi starczyć czasu”. Trzeba odwrócić perspektywę: Najpierw Msza św. jako źródło siły do wszystkich naszych zmagań, a potem cała reszta. Encyklika „Ecclesia de Eucharistia” (JPII, 2003) rozpoczyna się słowami: Kościół żyje dzięki Eucharystii… – i każdy z nas w sensie duchowym żyje dzięki Eucharystii. Te krótkie pół godziny (ile takich „półgodzinek” przecieka nam przez palce?) to najważniejszy czas w ciągu całego dnia, czas najściślejszego zjednoczenia z Chrystusem, który w Komunii stapia się w jedno z nami, abyśmy my mogli stopniowo stapiać się w jedno z Nim. Msza św., modlitwa osobista… – to jak dokładanie do pieca, żeby potem przez cały dzień to ciepło ogrzewało nasze serce i promieniowało na innych. Wszystkie te momenty intymności, budowania relacji, wymiany spojrzeń i myśli… dokładnie tak samo, jak w relacjach międzyludzkich. Jeśli w relacjach z innymi dbamy o takie chwile, poświęcamy czas, aby lepiej się poznać, zrozumieć, wysłuchać, potem wszystkie pozostałe sprawy jakoś lepiej się układają. W relacji z Jezusem jest tak samo, a czas, który Mu oddajemy, to czas zyskany, który zwróci nam się stokrotnie; zaś czas, którego Mu pożałujemy… i tak przeważnie zmarnujemy. Tak jest, trzeba tylko naprawdę w to uwierzyć albo… do końca życia mozolnie przerzucać węgiel łopatką.  

Anna Wardak

Felieton ukazał się w tygodniku „Idziemy”

0